Jestem kobietą nieustannie w procesie – otwartą na zmiany, zadziwioną tym, jak wiele można odkryć w sobie… i jak wiele można zrozumieć, gdy wie się, gdzie spojrzeć.
Od lat pomagam innym w tym, co sama przepracowałam – w rozpoznaniu własnych wewnętrznych dynamik, cichych konfliktów i życiowych wzorców, które niepostrzeżenie kierują naszym zachowaniem. Uczę, jak rozpoznawać swoje wewnętrzne części, jak słyszeć je i rozumieć. Jak wyjść z utartych ról, które gramy latami. Jak przestać odgrywać w kółko te same historie.
Pomagam kobietom odzyskać dostęp do wewnętrznej siły – poprzez głęboką, czułą instrukcję samoobsługi siebie.
W mojej pracy nie daję prostych recept – daję coś lepszego: mapę. Pokazuję, jak rozumieć siebie naprawdę. Jak zacząć traktować siebie z szacunkiem, czułością, ale też stanowczością i sprawczością – jak współpracować ze sobą, zamiast się zmuszać, zawstydzać czy sabotować, jak siebie programować i transformować.
Stworzyłam to miejsce jako azyl – dla kobiet takich jak Ty. Ciepłą, akceptującą przestrzeń, w której nie trzeba niczego udowadniać. W której możesz odpocząć od porównań, presji i perfekcjonizmu. I przypomnieć sobie, jak to jest być sobą. W pełni. W mocy. W łagodności.
Daję Ci azyl. Przestrzeń bez oceny. Spotkasz tu kobiety, które – mimo różnych historii – zmagają się z tymi samymi pytaniami. Które szukają ukojenia, autentyczności i głębi.
Na nowo JA – to więcej niż program. To powrót do siebie i całkowita zmiana jakości.
Cieszę się, że tu jesteś.
Z miłością,
Agata
Mam na imię Agata. Jestem kobietą taką jak Ty – z krwi i kości, z Mazur i z Warszawy, z doświadczeniem radości, ale i różnych zakrętów życiowych.
Z wykształcenia – absolwentka MBA. Przez lata pracowałam w korporacjach, zarządzałam zespołami projektowymi, podejmowałam wielkie wyzwania i codziennie działałam na pełnych obrotach. Po pracy wracałam do domu – do dzieci, do rodziny, do obowiązków. Nieraz zapominałam przy tym o sobie.
W życiu prywatnym też nie było zawsze lekko – przeszłam przez anoreksję, depresję, rozstania, złożone relacje i chwile, gdy moje własne granice były zatarte. Jestem mamą dwójki dzieci, a przez sześć lat byłam mamą także pięciorga – w patchworkowej, wielodzietnej rodzinie. Bywało, że robiłam wszystko jednocześnie. A siebie - bywało - zostawiałam na końcu.
Ale gdzieś w środku zawsze czułam, że to nie wszystko. Że chcę inaczej. Głębiej. Prawdziwiej.
Dziś jestem certyfikowaną Coach'ką transformacji, specjalistką od świadomej pracy z podświadomością, pracy z Wewnętrznym Dzieckiem, emocjami, cieniem i ciałem. Jestem kobietą, która na własnej skórze poznała, czym jest zmiana – i dziś towarzyszy innym kobietom w ich wewnętrznej transformacji.
Jestem też pasjonatką holistycznie rozumianego rozwoju osobistego, odkryć w dziedzinie neuronauk, biohackingu i longevity, totalnej biologii, a także szczerą ambasadorką asertywnej i empatycznej komunikacji - w duchu porozumienia bez przemocy. Fascynuje mnie ludzka psychika, mózg, świadomość i podświadomość i wszystko to, czego nauka jeszcze nie do końca potrafi nazwać – duchowość, czyli Wyższa Świadomość oraz dostęp do pola wszelkich potencjałów.
Ładnych parę lat trenowałam combat i byłam w oddziale paramilitarnym, biegałam po Bieszczadach w śniegu po pas i brałam udział w wielu szkoleniach prowadzonych przez wojskowych z jednostek specjalnych, w tym ukończyłam wymagające szkolenie s.e.r.e. Przestałam trenować wyłącznie z powodu poważnej kontuzji, a w to miejsce weszły sporty siłowe i praca nad elastycznością ciała.
Pasjonuje mnie, tak naprawdę, wszystko, co buduje naszą wewnętrzną moc i daje siłę.
Kocham życie w jego pełnym spektrum – od codziennych radości po te najtrudniejsze lekcje.
Uważam, że nigdy nie jest za późno na samorealizację, a żałuje się w życiu zawsze tylko tego, czego się nie zrobiło.
Czasem było to bardzo trudne, a w pewnych chwilach niemożliwe.
Mam za sobą okres, gdy nie miałam w ogóle czasu dla siebie i czułam jak rośnie wyczerpanie i frustracja.
Ale ostatecznie zwyciężała życiowa energia i radość życia. Wychodziłam niezłomnie ze wszystkiego - silniejsza, spokojniejsza, zdrowsza. Wiem, że to dlatego, że w gruncie rzeczy zawsze wracałam do siebie, ceniąc się z roku na rok bardziej.
Do kości wierzę, że nie ma sytuacji bez nadziei. Że nie ma, że się nie da.
Co jeszcze mnie spotka? Nie wiem. Kocham życie w jego cudownych i trudnych aspektach. Takie ono jest. Niełatwe, ale piękne.
Na pewno zamierzam uparcie mieć oraz realizować plany i marzenia.
No i chcę, żeby jak najwięcej kobiet pokochało życie tak, jak ja je kocham.
Ofiara – brzmi żałośnie. Używamy przecież określeń „ofiara losu”, „ale z niej ofiara”. To są konteksty pejoratywne. A jednak zadziwiająco wiele z nas lubi tkwić w roli ofiary.
Po pierwsze - tkwiąc w mentalności ofiary taka osoba czerpie z tego pokrętne korzyści. Łapie uwagę innych, pochylają się nad nią, żałują, podziwiają, na czym jej najbardziej zależy, choć często przy tym narzeka, że nie chce zabierać komuś czasu. Poza tym jest zwolniona z odpowiedzialności za decyzje w swoim życiu. Nie musi wybierać. Ktoś inny za nią zdecyduje – mama, mąż, szef, współpracownik, przyjaciółka.
Nie ma bardziej pokrętnie rozumianych i pozornych korzyści niż te właśnie.
W rzeczywistości osoba, która nie chce wyjść z roli ofiary, nie prowadzi swojego życia. Nie panuje nad nim. Ono się toczy i ciągnie ją za sobą, a jedynie co może ona zdobyć, to jedynie litość, wieczne pochylanie się nad nią i pomaganie jej.
Jasno widać, że w ten sposób nikt nigdy nie stanie się wolny. A to dlatego, że wciąż nie jest dorosły. Wciąż nie decyduje o swoim życiu.
Ludzie nie chcą być odpowiedzialni. Wolą zrzucać winy na cały świat wokół. W dodatku licytują się w rozmowach, kto jest bardziej ofiarą. Nie słuchają się. Słuchając już myślą o tym, że ja mam bardziej, gorzej.
Kolejną korzyścią, którą ofiara czerpie jest fakt, że z zasady jest uważana za lepszą od oprawcy, jest uważana za tę dobrą, niewinną. Może epatować otoczenie tym jak wielkie rany jej zadano, jak jest biedna. Rodzice, mąż, dzieci, straszny szef. Lubi grzebać w swoich ranach, nie pozwala się im zagoić.
I faktycznie jest lepsza. To jest bezdyskusyjne. Nie jest odpowiedzialna za to, co ktoś jej zrobił. Mogło to być coś strasznego i powinna się nad tym pochylić, utulić, porozpaczać, jeśli ma taką potrzebę.
Ale nie może w tym tkwić. Bo to już jest zamrożenie w przeszłości, w dziecięcych emocjach żalu i poczucia krzywdy oraz bezwolności.
To odbiera energię w teraźniejszości. Nie ma tam miejsca na postęp, na rozwój, na zmianę. Jest tylko ciągłe użalanie się, mówienie o zranieniu, o tym, że ktoś sprawił przykrość, skrzywdził, zrzucanie winy za krzywdy doświadczone w przeszłości i doświadczane obecnie, ale brak jest chęci, żeby się tymi ranami zająć.
Jeśli radzimy takiej osobie, żeby zostawiła już przeszłość i zaczęła żyć teraźniejszością zareaguje najczęściej rozżalonym „łatwo ci mówić”, „ty mnie nie rozumiesz”, „nikt nie miał tak ciężko jak ja”, „nikt nie jest w stanie poczuć tego co ja” itd. I to jest prawda, bo nikt z nas nie jest w stanie poczuć tego, co czuł ktoś inny doświadczając złego, ale trzymanie się tego sprawia, że ludzie się odsuwają, taka osoba staje się samotna. Ofiara też często mówi, że nie chce o sobie mówić, nie chce nikogo przygnębiać, że woli być z tym sama, nie chce robić kłopotu.
Ludzie mają dość swoich zmartwień i na dłuższą metę nie dają rady znieść takiego ładunku negatywnej energii i bezsilności, że nie można takiej osobie pomóc, Odchodzą, unikają kontaktu, ratują siebie i swój balans energetyczny.
Osoba trzymające się statusu ofiary ma w dodatku tendencję do zamartwiania się, siania pesymizmem. Nawet gdy jest dobrze, mówi „cieszę się, ale martwię się” albo „taki mi dobrze idzie, że jestem pewna, że się zaraz coś posypie” itd. Gra często również na poczuciu winy – nie rozumiecie mnie, jak możecie tak do mnie mówić, po tym co dla was zrobiłam itd. Niby potrafi powiedzieć, że jest winna, a jednocześnie umiejętnie podkręca wyrzuty sumienia.
Bierze się to wszystko stąd, że taka osoba ma głębokie przekonanie o swojej bezsilności, o tym, że jej życie jest poza kontrolą i że nie ma wpływu na swoje wybory, bo jej przeszłość zdeterminowała już całą jej przyszłość.
Gdy przypatrujemy się takiej ofierze, widzimy, że prostym krokiem z tożsamości ofiary, przemieszcza się w tożsamość oprawcy. Nie chce zmiany, odrzuca wszystko, każde wsparcie, chce tkwić w roli ofiary, jest z tego dumna, dumna z tego, że jest dobra i tyle musi znosić. Podsycane poczucie krzywdy sprawia, że gromadzi się w niej żal i w końcu wybucha złością i wyładowuje się na kimś. I niezmiernie rzadko jest to osoba, która ją skrzywdziła.
Jeśli widzisz u siebie takie symptomy, warto się nad nimi pochylić i coś z tym zrobić.
Po pierwszenależy to zaobserwować i uznać, że tak właśnie masz. To wymaga odwagi i szczerości wobec siebie. A jak już to przyjmiesz, to się tym nie dręcz, nie karz się za to potępieniem, tylko podejmij decyzję, że masz wybór, że chcesz żyć bez żalu, że zawsze możesz zrezygnować z tego poczucia krzywdy.
Poza tym wiedz, że bycie ofiarą lub nie bycie nią, to sprawa wyłącznie Twojej decyzji. Kwestia uświadomienia sobie tego i zdecydowania, że od dziś to zmieniam. Wybieram tu i teraz. Wybieram rozwój, radość, samodzielność. Wybieram niezależność. Zamykam przeszłość, nie zostawiam tam rozdrapanych ran. Jeśli coś boli, przytulam, rozumiem, zaopatrzam ranę i zamykam. Nie sypię solą i pieprzem.
W związku z tym jestem świadoma, żebiorę pełną odpowiedzialność za swoje życie. I tu - uwaga - trzeba uniknąć pułapki obwiniania siebie za porażki. Nauczono nas, że ktoś musi być winni. Więc jak nie inni, to ja. A to nie tak działa. Nikt nie jest winny. Życie w swym pięknie jest skomplikowane i wciąż nas testuje, coś się zdarza, a my mamy odpowiedzialnie działać, co znaczy, że w odpowiedzi na różne sytuacje mamy podejmować działania zgodne z naszym świadomym wyborem. Nie szukać winnych, szukać najlepszego dla nas rozwiązania.
No i najważniejsze – czas zakodować sobie i przyjąć za pewnik, żezawsze jest wyjście z sytuacji, że zawsze znajdziesz siły i dasz radę działać i że nigdy nic nie dzieje się przeciwko Tobie, wszystko jest dla Ciebie.
Wszechświat tak działa dla wszystkich, więc czemuż by nie miał tak działać i dla Ciebie?
A Ty możesz dostawać uwagę w inny sposób. Poprzez to co robisz, poprzez mówienie tego czego chcesz, co jest dla ciebie ważne.
Zawsze i wszędzie możesz wyjść na scenę jako ofiara albo jako królowa życia. Wybór należy do Ciebie.
No i zawsze i wszędzie można zło przemienić w dobro. Potraktować każdą porażkę i krzywdę jako lekcję życia. Gdy jesteś w sytuacji, że ktoś Cię krzywdzi, jest przeciwko Tobie zastanów się jak przekształcić to w swoją moc. Zapytaj intuicji, swojej świadomości o co tutaj chodzi. I przyjdzie odpowiedź. I poczujesz swoją moc.
Należy oczywiście pozwolić wybrzmieć emocjom. Wygadać to. Wypłakać. Wykrzyczeć. Ale najlepiej nie do osoby, która Cię Twoim zdaniem skrzywdziła. A potem trzeba z tego wyjść z tego. Ja osobiście przeprosiłam pewną osobę, którą kiedyś obwiniałam za pewną moją sytuację życiową, mówiąc jej i pisząc okropne, obwiniające, ciężkie słowa. Zrobiłam to, choć wiedziałam, że jest istotą, którą to skrzywdzi. Zrobiłam to w poczuciu krzywdy i bezradności. A w bezradności nie ma sprawczości.
Po latach bardzo ją przeprosiłam. Powiedziałam jej, że nie powinnam była wyrażać swoich emocji w taki sposób, bo jestem współodpowiedzialna, bo też byłam w tych zdarzeniach. Ale musiałam trochę popracować ze swoim dorosłym, żeby to osiągnąć. I wiecie co? To było uwalniające. O wiele więcej ulgi mi przyniosło, niż wykrzyczenie żalu. Dlaczego? Bo poczułam, że panuję nad swoim życiem. Że nic nie jest zależne od kogoś. Że nikogo nie krzywdzę. Co się stało, to się stało, ale teraz wyciągam z tego lekcję i jestem o nią mądrzejsza.
I gdy tak się stanie, gdy wyciągasz tę lekcję, wychodzisz z roli ofiary.